Po merytorycznej w tamtym tygodniu wymianie poglądów z kolegą
SzymonP w wątku „Ciekawe filmy wędkarskie” oraz wyrażeniu swojego skromnego zdania w wątku o nowym moderatorze nadszedł czas na opisanie mojego kolejnego wyjazdu na ryby.
Ale najpierw o czymś innym.
Dziękuje kolegom, że o mnie pamiętacie i macie nadzieję, że sezon się dobrze zapowiada. Ja także mam taką nadzieję.
W poprzednim tygodniu zaproponowałem mały konkurs dotyczący odgadnięcia wielkości i wagi złowionego przeze mnie łososia. Byłem zdumiony, że nikt nie podjął się próby odgadnięcia (a niektórych kolegów byłem prawie pewny). Może za trudna była zagadka, a może po prostu kolegom się nie chciało. Szkoda, bo była by zabawa, a i fajna nagroda dla zwycięzcy. Zobaczymy jak będzie następnym razem.
Gwoli ścisłości łosoś miał 99 cm i 10,6 kg wagi.
Teraz już o dzisiejszym wyjeździe.
Wędkarze., którzy przez kilka ostatnich dniach byli na rybach informowali mnie o wejściu dużej ilości łososiowatych do rzek. Słyszałem historie o kilkusetmetrowych holach i wyjętych metrowych potokach. Ponieważ w tym roku nie będę miał zbyt dużo czasu na ryby z niecierpliwością czekałem na dzisiejszy wyjazd, aby zweryfikować te wiadomości.
O świcie jestem nad Root River. Od razu udaje się w miejsce, gdzie wczoraj brały „kolosy”. Jeden rzut, drugi, dziesiąty, pięćdziesiąty i nic. Nasuwa się tylko jedno usprawiedliwienie - ryby spłynęły z rzeki.
Postanawiam pojechać kilometr niżej. Tam także ani brania. Następnie kilka kilometrów niżej. Kolejny raz bez brani. Jestem całkowicie „rozbity”. Czyżbym miał po dwóch godzinach wracać do domu bez brania. Co powiem jak znajomi wędkarze spytają mnie o wyniki.
Zrezygnowany postanawiam wrócić na pierwsze miejsce, może chociaż jedna ryba została i skusi się na muchę. Wczoraj brały na imitację ikry w kolorze czerwieni biskupiej. Takiej barwy nie mam, ale zakładam imitację ikry w kolorze pomarańczy i różu. Kilka minut nic i raptem na różowa jak nie walnie, aż nadgarstek prawie wyłamało. Zawirowanie w wodzie, torpeda idzie do góry i jestem pewny, że to około metrowy potok. Dzisiaj „chrzciłem” nowy kij w 10 klasie, ale ryba nie zważa na nic i pomimo wygięcia go na maksa pruje w górę. Hamulec gra, próba przyhamowania ręką kończy się lekkim oparzeniem. Linka zawadza o kamień i podbiegam go góry. Wtedy następuje odwrót i widzę, że to nie pstrąg, a łosoś spływa w dól. Następne 50 metrów za nim do miejsca połowu. Tu jednak nie zagrzał miejsca i wali w dół jednym 100 metrowym susem. Ja oczywiście za nim. I opadł chwilowo z sił, bo wszedł w spokojna wodę. Widzący to wędkarz wykorzystał chwile odpoczynku łososia i podebrał mi go. Samczyk miał 97 cm, a przy zdjęciu musiałem podeprzeć rękę na nodze, bo siły moje były już na wykończeniu, a klocek miał pewnie z 10 kg.
Zdjęcie nie pokazało jego wielkości, bo w naturze był jakiś większy.
Chwila odpoczynku po walce, bo gorąc straszny. Jestem zadowolony, bo to pierwszy łosoś w tym roku na muchę.
Ale prawdziwy wędkarz nie poddaje się i walczy dalej. Dalej łowię w tej okolicy i dosłownie w czasie 5 minut kolejne branie. Koledzy, którzy złowili steelheada ( bo on wziął) w sezonie jesiennym wiedzą, że potrafi on więcej być w powietrzu niż w wodzie po zacięciu. Skakał, robił zwroty z prędkością dźwięku, ale na nowym kiju już tak długo nie pohasał. Uciekł mi w dół z 50 metrów, ale chyba mu za dużo pozwoliłem. Przepiękna 70 cm srebrno-fioletowa torpeda.
W tym miejscu mam jeszcze jedna rybę, ale pomimo 2-3 minutowego holu nawet nie zobaczyłem co to. Fakt, że woda była mętna, ale trzymał się dna i stawiam na łososia. Stoję w tym miejscu pewnie z godzinę i tracę kilkanaście much. Ciągłe zaczepy doprowadzają mnie do szewskiej pasji.
Dzwoni znajomy, który jest wyżej i informuje mnie, że ma już kilka potoków , łososia i miał kilka zerwanych ryb.
Postanawiam udać się w to miejsce licząc na podobny wynik.
Dosłownie pierwszy rzut i spasiony około pięćdziesiątak ( a może i więcej, bo kto taką "drobnicę" by mierzył) pstrąga jest mój.
Super.
Kilkanaście minut później to co tygrysy lubią najbardziej.
Rzut, ryba chce wyrwać kija z ręki, podcięcie i metrowa torpeda wyskakuje, rozbryzgując wodę na kilka metrów przy opadzie. Widzę, że szeroka samica, ale jak ja wyjąć, gdy nie można nic zrobić. W tym miejscu popuszczenie ryby w dół kończy się zerwaniem przyponu lub przy szczęściu zejściem ok. 250-300 metrów, gdzie dopiero można ją wylądować. Na szczęście łosoś porusza się w tylko na szerokość rzeki i ewentualnie trochę do przodu. Linka wielokrotnie przy odjazdach w bok testuje nowy kij. Mocujemy się nawzajem jak dwa siłacze i trwa to kilkanaście minut. Oczywiście bez pomocy znajomego jeszcze by to długo trwało, ale sprawnym ruchem łosoś zostaje w końcu podebrany. 98 cm, ale to samica i o wiele cięższa i grubsza.Do zdjęcia trzeba było przysiąść, bo rączki były już słabiutkie.
To jeszcze nie koniec połowów.
Na zielono-pomarańczową pijawkę branie, kilkuminutowa siłowa walka i wyjmuję rybę.
I kolejna próba konkursu z nagrodą .(nagrodę otrzyma każdy, który zgadnie bez względu na ilość zwycięzców)
Jakiego gatunku była złowiona piąta ryba ( proszę o podanie pełnej nazwy np. łosoś chinook ( king), pstrąg brown ( potokowy). itp. Mam nadzieję, że zaktywizuję niektórych kolegów. Powodzenia.