Niektórzy koledzy zaczęli już do mnie pisać, co się dzieje, że na Forsie nie ma żadnych wiadomości. Po prostu życie - nie tylko ryby są ważne. Czasami trzeba odstawić wędkarstwo na „boczny tor”.
Ale wczorajsze zapytanie o moją internetową bezczynność zdopingowało mnie i po długiej przerwie pojechałem dzisiaj na ryby. Zimno, wietrznie, ale co tam. Pełen nieuzasadnionej nadziei ( w tym czasie i przy tych warunkach na lepsze połowy nie ma co liczyć) pojechałem nad Root River. Woda mętna, jakaś taka bura, do tego zimna, brrrr.
Pierwsze dwa pewne stanowiska w górze rzeki nie obdarzyły mnie braniem. Żadne wędkarskie sztuczki nie pomogły.
Zjechałem kilometr w dół i tam pomimo mijania kilku wędkarzy moje oczy nie nacieszyły się widokiem ryby. Dochodzę do „pewnego” o tej porze odcinka i nie pomyliłem się. Pstrągi są, bo widać ich spławy. Ale, że są to nie znaczy biorą.
Z godzinę zmieniałem przynętę zanim wziął. Oj, jaka to była radocha mieć pstrąga na kiju po tak długim czasie. Zabawa była doskonała. Wyjąłem pulchną, srebrną 71 cm samiczkę.
Mnie się ona podobała, chociaż żadnych kropek nie miała.Trochę barwą przypominała bliską mojemu sercu słupską troć.
I to było jedyne branie dzisiejszego dnia. Dobrze, że chociaż tyle. Po dzisiejszym przykładzie widać, że w Ameryce nie zawsze jest Ameryka z rybami. Następnym razem ( mam nadzieję, że już niedługo) musi być lepiej.
Oczywiście czas rozstrzygnąć mój konkurs.
Niestety nikt z kolegów nie odgadł ilości ryb, bo było oczko ( 21 ) i nie zgarnął czapeczki Simmsa. Następnym razem może będzie zwycięzca.
Ale z 3 powodów mam inną nagrodę pocieszenia dla kolegi STREMER, gdyż
- jako pierwszy przystąpił do konkursu.
- pomylił się tylko o jedną rybę
- podał, że ryb było za mało, co oczywiście jest prawdą.