I znowu mnie podkusiło.
W sobotę mocno popadało, więc wędkowanie w Root River zagraża życiu. Oczywiście alternatywą jest Oak Creek, tylko, czy są tam jakieś ryby. Raniutko melduję się nad rzeczką. Lubię tam łowić, bo klimaty jakieś swojskie i można polować na upatrzonego.
Pierwszych kilka rzutów i jest. Niestety „polski” wymiar.
Schodzę niżej i jak zawsze napawam się jej widokami. Za każdym dołkiem lub na przewężeniu może siedzieć niezły kaban.
Nie tylko ja liczę dzisiaj na szczęście.
W końcu widzę stojącego w wodzie dużego pstrąga. Podchodzę do wody i rzut. Żle wymierzyłem i muchy spływają za blisko ryby. Następny rzut znowu zły, gdyż widzę, że zaraz przejdzie mu mucha po grzbiecie. Szybkie wyjęcie przynęty z wody i zmiana muchy. Trzeci rzut do du.... Ok. Pół kroku do przodu, rzut i widzę jak od niechcenia czarna pijaka jest zasysana przez „potwora”. Przycięcie i zaczyna się walka. A właściwie taniec pstrąga na ogonie, gdyż wody w tym miejscu z 15 cm. Gruba samica tak na ok.90 cm wzbija fontanny wody, skacze, a ja nic nie mogę zrobić. Oczywiści trzymam ja ( w miarę możliwości) siłowo, gdyż powalone drzewa nie pozwalają na swobodny hol. I po którymś przytrzymaniu luz. Cholera przypon pewnie strzelił, bo nie widać muchy. Zwijam linkę, a to haczyk pękł na kolanku i do tego jeszcze ryba ściągnęła muchę. Człowiek płaci dolarami za haczyki, a tu taka lipa. Trudno.
Idę dalej, a rzeka cały czas piękna. Postanawiam wrócić jednak kilkaset metrów na małe płanie.
I to był dobry pomysł. Widzę, że stoi pstrągal, majestatycznie ruszając płetwami. Chwila zastanowienia co mu podać, aby „zakąsił”. Padło na różowe jajko i białą pijawkę. Idealny rzut i jest. Kipiel w rzece, krótki odjazd i walka trwa na całego. Nie mogę wiele popuścić, gdyż pójdzie w zawady. Oj, koledzy kocham takie sytuacje. A jeszcze wyskoczył mi jak łososie pokonujące wodospadu. Przepiękny hol. Wyjmuję w końcu samca pstrąga-równe 80 cm.
Dla takich chwil żyje prawdziwy wędkarz. Trzeba łowić dalej. Widziałem jeszcze dwie ryby, lecz niestety rzuty nie były zbyt celne i muchy zamiast w pysku lądowały na grzbietach, i wiadomo jak to się skończyło.
Wyjąłem jeszcze z rzeczki obrotówkę. Człowiek stara się łowić delikatnie na muchy, a tu taka przynęta „ na grubego zwierza”.
Kolega Biedron@ jako pierwszy wziął udział w konkursie i jeszcze do tego trafnie podał wielkość ryby. Mierzyła ona tylko 82 cm. Za zwycięstwo otrzyma nagrodę zza oceanu.