A mnie się wydaje, że paradoksalnie zarówno Venom jak i Forell mogą mieć rację
Wpływ wędkarzy na wodę należy rozpatrywać w kontekście konkretnej rzeki. Forell podał wyrazisty przykład Płocicznej, trudno się z nim nie zgodzić. Całkowite wyłączenie jej z wędkowania przy fakcie, że płynie przez leśną głuszę spowodowało, że największą atrakcją turystyczną na jej brzegach są porzucone akumulatory. Otwarcie jej dla wędkarzy, najlepiej z limitem licencji, by tej rzece pomogło, to pewne.
Z drugiej jednak strony weźmy siurek, który można nie wysilając się przeskoczyć, i którego odcinek obfitujący w pstrągi to zaledwie parę kilometrów. Nikt tam od lat nie zagląda, bo nikt nie spodziewa się ryb. Językiem ojczystym ostatniego strażnika wędkarskiego, który tam zawitał, był niemiecki. Rozgłoszenie informacji o takim cieku, to praktycznie wyrok śmierci dla ryb. I to zarówno z rąk przyjezdnych wędkarzy, jak i mieszkańców okolicznych miejscowości. Przecież dobrze znamy ten scenariusz, myślę, że wielu z nas zna lub znało taką rzeczkę.
Oczywiście ideałem byłoby, gdyby taki siurek znalazł się pod opieką zapaleńców, którzy zapewniliby jego ochronę. Wtedy i owszem, warto rozgłosić, zebrać kasę z licencji na jeszcze lepszą ochronę, itp. To wszyscy wiedzą, ale też wiemy jak daleka jest w praktyce droga do tego stanu. Ja osobiście za nic bym nie rozgłaszał wieści o takiej rzeczce, dopóki nie miałbym pewności, że jest możliwa jej ochrona na odpowiednim poziomie. W przeciwnym razie byłaby to nieodpowiedzialność co najmniej, żeby nie powiedzieć barbarzyństwo - czasem ryby w takich strumykach mają unikalną, nie pomieszaną z wpuszczakami pulę genetyczną, być może są to ostatnie rodzime ryby dla całego dorzecza. Nie fantazjuję - znam realny przykład takiej rzeki. Tak więc kolejność działań ochrona -> opisywanie jest jak najbardziej właściwa, odwrotna nie.