venom napisał:(...)Powołujesz się na szwecje i inne normalne kraje...
Tam własnie tacy zwykli wędkarze reagują na to wszystko bo to są ich wody i traktuję je jak swoje.
U nas ciągle pokutuje myslenie że to ICH (czyli PZW własność)
niestety to PZW to MY!!!
My zrzeszeni w związku i te wody są NASZE.
My musimy o nie dbać.(...)
To prawda co piszesz Marianie, ale to, że wody są NASZE, nie oznacza wcale, że w naszym imieniu ktoś nie może ich zawodowo pilnować. Sorry, ale wolę poświęcić się pracy i rodzinie, natomiast w wolnym czasie zapłacić za licencję na poczet tego, kto będzie chronił łowisko.
Poczucie wspólnoty nie znosi podziału pracy, więc nie widzę konfliktu między współodpowiedzialnością a podziałem na rolę - jedni kasę inni pracę.
Chciałbym mieć w razie czego do tego zawodowego strażnika telefon w swojej komórce. To wszystko. Do społecznika po prostu trochę głupio dzwonić, przynajmniej mi jest głupio, bo jak koledze nie płacę, to jak mogę dzwonić - przecież to bezczelność i męczenie ludzi.
Raz tylko zadzwoniłem do kolegi z SSR, ponieważ zawsze deklarował się "rękami i nogami" że jest bardzo aktywnym strażnikiem i zawsze polemizował ze mną, że SSR ma wielki sens. No to skoro ma sens, to mu ostatnio dałem namiary na kłusola, który myszkował ze spławikiem - widziałem go z mostu gdy wracałem z brygadą i niestety służbowym autem nie mogłem się w godzinach pracy zatrzymać.
O ileż bardziej chciałbym wykonać telefon do strażnika zawodowego. Taki byłby przy kłusowniku ekspresem, bo zawsze jest to punkt na plus od gospodarza łowiska (pracodawcy) określający celowość etatu strażnika.
Nie lubię społecznej straży właśnie z powodu łaski, sztucznego poczucia winy wszystkich innych którym się nie chce lub nie mają czasu, z powodu zawracania gitary ludziom w ich prywatnym czasie i.... z powodu wypominania jakiego członkowie SSR dopuszczają się wobec innych wędkarzy, wprawiając ich w zakłopotanie i zawstydzenie. To jest przynajmniej dla mnie emocjonalnie chore...
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek