andrzej napisał:(...)Natomiast na Wołczenicy niestety zero. Nikt nie zarybiał tylko odłąwiał , czerpał zyski. To trwało bodajże dwa lata . I co mamy rzeke pustynię . Dopiero od ubiegłego roku zarybiono tę rzekę ze środków PZW i będzie za kilka lat rzeka dla wędkarzy. Wędkarze z Kamienia czy też Wolina wiedzą o czym piszę.(...)
Andrzeju,
Miejscowi mieszkający nad tą rzeką mówili mi, że Łobeskie Towarzystwo Wędkarskie zarybiało rzekę. W roku 2009 jak byłem ja biwaku pod namiotem na jętce, na 50 m rzeki stwierdziłem występowanie dwóch grubych potokowców i paru mniejszych. Jeden zbierał jętki i gdy go podchodziłem silny podmuch wiatru złamał wielką gałąź która spadła mu niemal na głowę - miałem pecha. Na drugi dzień, po obudzeniu się nad rzeką i opuszczeniu namiotu o świcie, dwa dołki powyżej mojego obozowiska żerował inny potokowiec. Gdy rzucałem mu na głowę swoją jętkę, ten nagle pogonił dwie duże ukleje pod moje nogi, potok miał ok. 50 cm. Na Wołczenicy miałem w zeszłym roku ponadto wyjścia i spięcia wielu ryb 35 - 45 cm, spiąłem też na wirówkę ogromnego kloca. Złowiłem również jakieś czterdziestaki. Moje zeszłoroczne wyniki na Wołczenicy były lepsze niż na Redze powyżej Łobza, gdzie jedyną konkretną rybą był pewien piędziesiątak, który podniósł mi się do woblera ze zwałki. Poza tym kilometry pustej rzeki i jeden 38 cm. Wędkarze ze Szczecina, Kamienia i innych miejscowości świadczą trochę tendencyjnie w tej sprawie, ponieważ musieli płacić dodatkowo za rzekę a niewiele więcej otrzymywali w zamian. Teraz pod rządami PZW Wołczenica nie będzie pewnie ani lepszym ani gorszym łowiskiem niż kiedyś, tak więc to dodatkowe płacenie na ŁTW było bez znaczenia, więc może i dobrze, że tak się stało. Natomiast demonizowanie tego użytkownika uważam za przesadę i koloryzowanie wynikające z przyczyn finansowych wędkarzy, którzy za większe wydatki (opłata PZW i ŁTW), nie otrzymali nic specjalnego.
Pstrągi na Wołczenicy są w takich klasach wiekowych, że przynajmniej część z nich jest pozostałością po Łobeskim Towarzystwie Wędkarskim - chyba, że PZW wpuściło selekta w co wątpię. Nie wiem czy te ryby pochodzą z zarybień czy tarła naturalnego, ale na pewno nie urodziły się w okresie dzierżawy tej wody przez PZW. Rzeka to jednak niewdzięcza z uwagi na skaczącą wodę z powodu MEW. Jak woda tak skacze to można dobrze połowić małych okonków i zmarnować wiele wyjazdów, a rzekę przekreślić. Powiedziałbym nawet, że Wołczenica potrafi być wkurzająca i często lepiej pojechać gdzie indziej, co by się skaczącą wodą i brakiem brań nie denerwować. To jest jednak kwestia MEW a nie gospodarki rybami na tej rzece...
Co do zarzutu, że "prywatne" musi być gorsze od PZW, zapraszam wszystkich niedowiarków na Zalwey Nadarzyckie. Gospodarz jest tam nastawiony na zysk z wędkarzy. Proszę obejrzeć sobie ceny licencji, przepisy - m.in. wymiary widełkowe dla szczupaka, oraz galerię zdjęć
http://www.zana.com.pl/ Wiele jezior, które były dzierżawione przez ludzi odpowiedzialnych za ich wyczyszczenie, nie było nastawionych na wędkarzy tylko na rabunkową rybacką eksploatację. Tu też nie ma znaczenia czy jest to "prywaciarz" czy PZW, ponieważ nasz okręg też odławia spore ilości ryb w obwodzie Odra nr 5, ryb, które mogliby łowić wędkarze - miętusy, sandacze, sumy, ogromne płocie i wiele innych ryb. Jak siaty PZW postoją trochę w pewnym miejscu na Regalicy to też nie ma tam czego szukać przez jakiś czas. Cóż, pazernym kapitalistą może być nie tylko agresywny przedsiębiorca z Malezji, ale może być nim także komunistyczny kacyk z Chińskiej Republiki Ludowej, uwłaszczony na wspólnym dzidzictwie Chin frajer na usługach amerykańskich i europejskich koncernów przemysłowych. W pewnym momencie życia każdy może zacząć myśleć tylko o swoim tyłku, niezależnie od tego czy jest czerwony, czarny, niebieski, społeczny czy komercyjny. Etyka czy jej brak nie jest zarezerwowana dla jednego systemu, wyznania, koloru skóry.
Więc ani czarny pijar pod adresem prywatnych użytkowników rybakich nie będzie do końca prawdziwy, ani czarny pijar pod adresem PZW także. Świat jest bardziej złożony niż kapitalizm i socjalizm. Tak naprawdę można być człowiekiem i świnią pod dowolnym sztandarem, to wszystko.
Coś co mnie w Polsce wkurza to takie twory jak spółdzielnia rybacka "Troć". I wkurza mnie każdy dzierżawca wody nastawiony na rybactwo. Natomiast jeżeli gospodarz wody jest nastawiony na wędkarzy, wtedy nie ważne czy jest to PZW czy "prywaciarz", będzie na ogół dobrze.
Myślę, że na wielu łowiskach śródlądowych w Polsce możnaby spokojnie zakazać jakiegokolwiek rybactwa, zaś jeziora przeznaczyć wyłącznie pod gospodarkę wędkarską i cele turystyczne, niekoniecznie zaraz musi to być plastikowa komercja dla Dody w szpilkach na zaplutym od tłumów molo. Może to być też kameralny i wtopniny w przyrodę ośrodek ciszy, spokoju i czystości, bez wielkich obrotów finansowych, tak jak na przykład jest na wspomnianych Zalewach Nadarzyckich.
Gdybym ja był gospodarzem jakiegoś łowiska, pewnie nie pozwoliłbym nawet dojeżdżać autem do samej rzeki z uwagi na ciszę, ptaki i ssaki zamieszkujące dolinę rzeczną. Kilka miejsc na biwak pod namiotem, agroturystyka w pewnym oddaleniu od rzeki i... rowery terenowe do wypożyczenia dla wędkarzy. Nie lubię szumu, zgiełku i samochodów nad samą wodą. Bez obrazy koledzy samochodziarze
Artur Furdyna napisał:Kolejna sprawa to, jak większość do wędkarstwa podchodzi...demokracja bywa okrutna...o naszych sprawach decydują miłośnicy spławika, gruntu i mnóstwa ryb w siatce, niestety.
Tak źle i tak niedobrze. Z jednej strony chciałoby się mieć licznego sponsora w postaci rzeszy spławikowców. Z drugiej strony chciałoby się korzystać z ich pieniędzy, ale pozbawić ich głosu i najlepiej przepędzić tych niedzielnych pstrągarzy z naszych wód górskich, aby ich nie deptali. To nie demokracja jest okrutna, tylko czasami trzeba odciąć pępowinę. Gdy mieszka się z rodzicami, człowiek jest na ich pasku i jednocześnie częstokroć nie może sobie urządzić swojego pokoju zupełnie po swojemu i jeszcze sprowadzić tam sobie panienki. Pójście na swoje więcej kosztuje, ale daje 100% kompenetcji w decyzjach życiowych. Tak samo jest z wodami krainy pstrąga i lipienia. Jeżeli chcemy w pełni o nich decydować i nie życzymy sobie głosów "gumofilców", musimy sobie sami takie łowisko utrzymać. Czasami nie można mieć wszystkiego. Tak więc nie okrutna jest demokracja, tylko okrutne i to czasami bardzo jest życie na swoim.
Artur Furdyna napisał:A kto powiedział, że dziś łowi mniej ludzi, niż kiedyś? Mniej płaci składki, owszem, ale kontrole nad wodą wykazują, że czasami co drugi łowiący nie ma karty aktualnej. Dodaj do tego, że dziś prawie każdy jest mobilny, ma sprzęt, o jakim dwadzieścia, trzydzieści lat temu znakomita większość śniła, za sprawa internetu info o dobrych łowiskach rozchodzi się lotem błyskawicy....do tego kłusownictwo rozpanoszyło się na skalę przemysłową. Przyczyną bezrybnych wód jesteśmy my, ludzie....
Tak to niestety wygląda. Obecnie jest znacznie szybsza i skuteczniejsza penetracja obszarów. Poza tym mamy lepszy sprzęt, skuteczniejsze przynęty, dłubiemy potokowce z mateczników na gumy i koguty (zabójczo skuteczne w małych i głębokich kieszonkach trudnych do obłowienia woblerem czy wirówką). Tyle, że wraz ze wzrostem posiadania sprzętu i innych dóbr materialnych nie wzrósł niestety poziom etyki wędkarskiej i samoograniczenia w czerpaniu zasobów. Dlatego uważam też, że idiotyzmem jest wymaganie etyki, a należy zmienić przepisy w limitach zabieranych ryb. Ten sam problem na ludzkość. Głowice jądrowe na staniu, rozwinięta technika wojskowa, ale moralność od początku dziejów świata niewiele ruszyła do przodu.
Janek napisał:A na walnym za kilkanaście dni tak czy siak w kołach liczących ponad setkę członków pojawi się tylko kilka osób, te same co rok temu, dwa itd... Gadać każdy może i "REFRMATORÓW" mamy dostatek, ale żeby coś więcej zrobić to już chętnych jakby mniej.
Reformy nie przejdą, jeżeli nie będzie gotowości mas wędkarzy na pogodzenie się z tym, że ochrona i zarybienia kosztują. W innym razie pójdziesz na zebranie i sobie tylko pogadasz ale i tak Cię nikt nie zrozumie. Szczególnie ochrona kosztuje, bo nawet gdy SSR jeździ często za swoje prywatne paliwo prywatnymi samochodami, to uważam, że inni wędkarze którzy nie pilnują łowisk, powinni strażnikom te koszty zwrócić wg jakiegoś uczciwego taryfikatora. Obecny układ nie jest w porządku. Znam ludzi, którzy są w plecy co najmniej 1500 zł za paliwo jeżeli nie więcej, którzy wozili strażników za swoje pieniądze na ochronę tarła troci. Inni wędkarze, którzy przychodzą na gotowe nie są wobec nich w porządku.
I choć wyniki na Inie są w dużej mierze efektem zarybień PZW, to jednak ukłon dla SSR należy się za to, że chronili najcenniejsze biologicznie tarło naturalne, a kondycja genetyczna naszych ryb w perspektywie długofalowej nie jest bez znaczenia.
Musimy być do płacenia za ryby i ich ochronę tak bardzo zdeterminowani, jak alkoholik jest zdeterminowany do zapłacenia za wódkę. Wtedy osoby zarabiające nawet niewiele wydadzą ostanią złotówkę na swoje ukochane łowiska.
Sam jestem aktuialnie bezrobotny i nie stać mnie w tej chwili na opłacenie nawet składki. Dlatego jadę autem z kumplem pokibicować mu jak łowi trocie, bo nie będę łowił bez ważnej karty. Ale mimo tego, że szukam pracy i jest mi naprawdę ciężko, moje poglądy są takie same jak w czasach gdy zarabiałem 4500 zł na miesiąc netto. I jak będę zarabiał 1500 zł moje poglądy też się nie zmienią. Zrezygnuję z fajek, ale na ryby kasa musi się znależć. I choć ostatnio wyprzedałem z biedy cały mój spinningowy arsenał sprzętowy, a teraz kolega Dero poratował mnie przed sezonem spinningiem 180 cm za parę symbolicznych much (chciał mi dać go za darmo, ale było mi bardzo głupio), zaś inny kolega oferuje mi aktualnie na PW kołowrotek do tego spinningu (również za symboliczną garstkę muszek) - nadal uważam tak jak od dawna o tym mówię.
W tym roku po zdobyciu pracy, płacę ponadto na okręg Koszalin, ponieważ podoba mi się rezygnacja z porozumień oraz zasada "płacisz tam gdzie łowisz" i muszę ten okręg za to skromnie wynagrodzić.
Reasumując, uważam, że nad dzierżawcami wód - nie ważne czy nad "prywaciarzami" czy nad PZW - powinien być ścisły nadzór i kontrola państwowa. I to nie zapisane deklaracje i koncert życzeń w postaci kwot zarybieniowych powinny decydować o tym czy kumuś dać w użytkowanie wodę lub przedłużyć dzierżawę. O tym powinny decydować efekty w postaci rybnej wody i efekt powinien podlegać kontroli a nie deklaracji. A to czy ktoś dorobi się rybnej wody bazując na ochronie tarła naturalnego czy zarybieniach, nie powinno być tak ważne jak rezultat końcowy.
Ponadto prawo powinno nakładać kary dla dzierżawców, którzy wyrybili wodę. Zasobność wody można określić przed oddaniem do użytku poprzez odłowy kontrolne. I jeżeli po dzierżawie jest mniej ryb, to sorry Winetou, ale taki frajer powinien za to zapłacić słoną karę na pokrycie kosztów rewitalizacji obwodu rybackiego, jak również koszty pracy urzędników oraz straty czasowe w postaci okresu rewitaloizacji jeziora. Brak nadzoru państwowego nad tym aspektem działaności gospodarczej będzie powodował takie owoce jak dzisiaj, że jak komuś z dobroci serca się zechce zadbać o wodę to będzie zadbana. Tu nie może być przypadków.
Tu musi być restrykcyjne prawo i porządek a nie anarchia. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś zaczyna dzierżawić las, wycina w pień wszysytie drzewa i zostawia goliznę bez drzew bez żadnych konsekwencji prawnych. I to jakoś każdy rozumie. W wędkarstwie na razie jest to postawione na głowie.
Zmiany prawne są naistotniejsze, co od dawna głosi Artur Furdyna. To jest fundament, a nie tam jakieś kapitalizmy i socjalizmy. Może być woda bardziej "socjalistyczna" z dużym udziałem pracy społecznej członków koła, ale może też być woda bardziej "kapitalistyczna" z większym udziałem pieniędzy z licencji - ważne, żeby była zadbana, zaś formę tego dzierżawca powinien określić samodzielnie. Jeden gospodarz będzie miał zasoby ludzkie w postaci licznych ale niezamożnych ludzi i wówczas stosowniej będzie zwiększyć udział pracy społecznej. Drugi zaś mając do dyspozycji zamożniejszą klientelę, postawi na droższe licencje. Ten zaś kto wprowadzi zasadę ekwiwalentu pracy w łowisku i licencji, wykorzysta oba rodzaje energii społecznej. Wróćmy jednak do prawa. Jaki jest warunek tych zmian prawnych? Zjednoczenie ponad podziałami okręgów PZW i wszystkich Towarzystw w jakąś ogólnokrajową, silną reprezentację do zadań specjalnych, głównie ustawodawyczych. Zmian legislacyjnych w naszej sprawie nie zaproponuje ani Towarzystwo Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych, ani Zarząd Głowny PZW w obecnym, apatycznym składzie...
P.S. Do twórców filmu na początku wątku - po co puszczać "rewolucyjny" materiał filmowy z miliardem złotych rocznie w PZW, którego tak naprawdę nie ma? Sądząc po składkach PZW może mieć rocznie między 100 a 150 mln zł, a to o rząd wielkości mniej niż miliard. Chyba, że mamy w swoich szeregach jakiegoś szejka ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który dopaca resztę - ale o tym nie słyszałem.
Dzięki Adamie, że napisałeś Forellowi o tych maszynkach. Niestety nie tylko współczesny wędkarz jest skuteczniejszy. Współczesny kłusownik także. Prąd to jest największy kłusowniczy syf zaglądający do naszych rzek. 20 tys. zł kary za takie gnojstwo nie byłoby przesadą.
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek