waldic2 napisał:Jezeli nie rozumiesz slowa umiar to ci sprubuje wytlumaczyc kazdy rozsodny czlowiek wie gdzie jest populacja zagrozona. I nie pujdzie wylawiac ostatkuw ,terz muwimy o rybie kturom wonpie czy zlowiles w polsce .o ile podasz ile wypusciles srebniakuw to dyskusja bedzie miala sens bo jak mawiaja norwedzy nie nauczysz slepego namalowac slonia .Ale ogulem mieszkasz w okolicah Bergen ja w Stevanger ale nigby nie muwie o polsce jak o innym kraju . i przyjezdzam do kraju poto by lapac troc 1 miesiac w polsce za rok w norwegi hodzi o wedkarstwo nie latwosc ale trud osiagniecia celu stanowi o jego wartosci .I prosze szacunek do polskih wedkarzy nazywajac nas miesniakami wystawiasz opinie sobie pozdrawiam waldek
to jak skomentujesz z szacunkiem powyższy wpis piotra?
"a ja tam od dzisiaj postanowiłem że zjem z rozkoszą każdy kawałek troci i łososia który uda mi się złowić bo za parę lat nie uraczę tego smaku"
ciagle ta sama logika. jest mało to wybijmy wszystkie i nikt nie będzie miał!
jeśli pytasz o moje ryby to ze złowionych ok 30 troci i łososi powyżej 60cm zabiłem cztery (żadnej samicy). początkowo chodziłem na rzeki z myślą, że będe zabijał z umiarem. i faktycznie może co trzecią rybkę zabierałem. przełom nastąpił gdy zaliczyłem wędkarską przygodę życia.
przyjechałem nad ulubioną rzekę. wypatrzyłem w dołku jedną, ale potężną rybę. przyłożyłem sie do podchodów i było warto. zdecydowane wyjście w pierwszym rzucie. sam widok dużego samca zbierającego blachę jak jakąś muszkę zapiera dech w piersi. następne kilkanascie minut to gdwizd żyłki tnącej wodę, kilkanaście wyskoków. gdy wydawało sie juz że słabnie łosoś nagle ruszył ostro w dół. udało mu się wyjść z dołka i wejść na bystrze. teraz już niewiele mogłem zrobić. zarzuciłem plecak i biegłem w dół ile sie dało, dalej busz lub woda. woda lodowata, wiec o wchodzeniu nawet nie myślałem. wiedziałem że mam ok. 160m solidnej dwudziestki piątki, a bystrze zaczynało zwalniać gdzieś 100m ponizej mnie. łosoś nie zwalniał i gdy dość szybko zobaczyłem podkład zacząłem delikatnie podkręcać hamulec. gdy zostało kilka zwojów na szpuli dokręciłem do końca i sie zaparłem. czułem jak wysłużony spining pracuje nawet na rękojeści i nie pęka:woohoo: na co byłem bardzo przygotowany. po 2-3 minutach takiego pata ryba wreszcie odpusciła i mogłem powolutku zacząć pompowanie pod bystrze. każdy metr kosztował duzo czasu i wysiłku. udało się podprowadzić rybę gdzies 50m ponizej stanowiska. tam łosos znalazł niewielkie przegłębienie za duzym głazem i stanął. nijak nie mogłem go ruszyć. przez dłuzszą chwilę myslałem, że siedzi w zaczepie, jednak po żyłce widać że sie przemieszcza to w górę to w dół. w obrębie dołka. zaczałem więc znowu napierać na wytrzymałość kija i ruszył! znowu pełna parą w dół tak jakby walka sie zaczynała. tymczasem minęło juz 40 minut, a ja nie czuję ręki. wtedy szczerze zwątpiłem czy go pokonam. scenariusz sie powtórzył. kilka zwojów na szpuli, tym razem któtszy pat i pompowanie w góre bystrza od nowa. tym razem nie dopusciłem go do rynny za głazem. jeszcze kilka krótkich odjazdów pod nogami i ląduje wślizgiem. leży! jest wspaniały! włożyłem go "basenu" miedzy kamieniami. jest bardzo zmęczony, ale oddycha równo. "zakarbowałem" markerem długość na wędce, przygotowałem aparat, szybkie dwie foty i co teraz? nasłuchałem sie o kwasie w mieśniach ryb po tak długiej walce. do tego miałem jeszcze w głowie słowa norwega, który mnie gości nad rzeką: "jak znowu wypuścisz i nic nie przyniesiesz to wiecej cie tu nie zabiorę". uznałem to za wystarczajace argumenty, żeby mu dać w łeb...
następnego dnia rano byłem już na dołku. nie wypatrzyłem żadnej ryby, nie miałem też kontaktu. do wieczora sprawdziłem jeszcze inne miejsca z podobnym wynikiem.
wtedy przyszły refleksje i postanowienia. szczęśliwemu norwegowi oznajmiłem, że to był ostatni raz. moze nie zrozumiał, ale uszanował moja decyzje i wciąż mnie tam zabiera. zmieniłem sprzęt na mocniejszy, żeby skrócić czas holu duzych ryb. mimo wszystko wypuszczę rybę nawet gdyby walka trwała 3 godziny. widziałem już kilka ciagów łososi i wiem jakie dystanse i wodospady potrafia pokonać w ciągu doby, i nie padaja jak muchy. natura przygotowała te ryby do duzego wysiłku. ważne, zeby skrócic maksymalnie czas na brzegu. nie zrobiłem fotek kilku ładnych ryb, bo nie było warunków a prawie zawsze wedkuję sam. od tamtego dnia zabiłem jeszcze jedną większą rybę. samca troci ok 80cm. połknął niefortunnie dużą kotwicę i nie doszedł do siebie.
łososia jadam często. wędzony na zimno i ciepło do kanapek rewelka. w kazdym markecie, nawet w ładne plasterki skrojony. dzikiego nie próbowałem i nie chcę. zabijam czasem jakiegos dorszka czy rdzawca z fiordu. w polsce dzięsiątkuje stada przesmacznych sumików karłowatych, czasem skubnę okonia lub leszcza. w przyszłości nie wykluczam zabijania łososi. bedą to jednak ryby które uciekły z hodowli. coraz wiecej ich w morzu i mogą być ciekawą alternatywa po sezonie.
życzę każdemu takiej przygody, choć z lepszym finałem. lepiej się uczyć na czyichś błędach. pozdrawiam