Przy obecnej liczebności łososiowatych w naszych wodach zarybienia są konieczne. Może pozyskanie ikry i mleczu nie wyglada tak wyniośle jak zostało opisane, ale warto widzieć i wiedzieć. Kontrowersje jednak budzi polityka zarybieniowa, która ogranicza się głównie do sypania ogromnych ilości (często tuczonego smolta) do wód. Problem w tym, że nawet fachowcy zajmujacy sie tematem od lat, wiedzą niewiele na temat naszych troci i łososi po ich wpuszczeniu do rzeki. Szczególnie dziwi temat łososia, w który wpakowano (wciąż się pakuje) górę forsy.
W Norwegii przynajmniej 90% kasy na dzikie łososie, zarówno tej państwowej, jak i wędkarskiej jest przeznaczana na badania. Są to ogromne kwoty, za które mogliby wyhodować i wpuscić do rzek miliony ryb. Doszli jednak do wniosku, że wiedza lepiej zaowocuje w przyszłości. Będą wiedzieć, gdzie, kiedy, ile i jakich ryb wpuszczać, gdy my wciąż bedziemy zwalać wprost z mostów tony smoltów do rzeki.
U nas panuje przekonanie, ze na znakowania nie ma kasy. Kasa jest, tylko idzie nie tam gdzie powinna. Dopóki rybackie lobby będzie rozdawać karty nic się chyba nie zmieni...