Pisząc o udziale wędkarzy w zarybieniach, miałem na myśli osoby poinstruowane, wyposażone w termometr, by ryby wypuszczać dopiero po wyrównaniu temperatury w worku, czy innym naczyniu, do poziomu nie przekraczającego 0,5 stopnia C( 2 stopnie różnicy to pewna śmierć wylęgu i narybku), oraz potrafiące zawieźć materiał zarybieniowy we właściwe miejsca. Kładziemy nacisk na rozwiezienie rybek w jak największą część dorzecza, by do minimum redukować ryzyko ginięcia ryb z głodu, bądź przez zjedzenie przez większe ryby własnego, bądź innych gatunków. Przeżywalność w małych ciekach, gdzie prawie nie konkurencji sięga 20%, gdy przeżywalność w większych ciekach nie przekracza 0,5 %. Wylęg może zostać zjedzony nawet przez tak niepozorne rybki, jak głowacze, płotki, jelce itp. Dlatego wylęgiem nie można zarybiać rzek głównych, tylko jak najwyższe dopływy. Technicznie wywiezienie kilkuset tysięcy sztuk wylęgu przez dwóch czy trzech pracowników okręgu jest wręcz niewykonalne, bowiem czasu jest na to zadanie mało, zanim rybki przejdą z woreczka żółtkowego do fazy pełnego żerowania. Oczywiście rozprowadzenie porcji 20 000 wylęgu po kilkudziesięciu metrach dzikiego strumyka jest jak najbardziej wskazane, ale bez przesady, w mnogości larw jest ich szansa na przeżycie kilku procent. Narybek letni to jeszcze większy wysiłek i tu bez pomocy większej liczby osób, oczywiście znających się na rzeczy, jest wręcz niezbędny. Taki narybek można wprowadzać do nieco większych cieków, jednak w tym przypadku, im bardziej go rozprowadzimy, tym efekt zarybienia będzie lepszy, dzięki ograniczeniu konkurencji pokarmowej. Tu worek z 1000 rybek o wadze 1-2 gramy trzeba rozprowadzić na jak najdłuższym odcinku. Bardzo istotny jest charakter zarybianej rzeczki. Trzeba wybierać odcinki płytkie z dużą ilością naturalnych kryjówek, by rybki nie zostały natychmiast zjedzone przez swych starszych pobratymców. Co do pośpiechu, to jest potrzebny przy transporcie, natomiast samo zarybianie, gdy worki są już wodzie i nie przegrzewają się, trzeba robić z rozwagą, zgodnie z regułami opisanymi wyżej.
Kwestia "wysrebrzających" się "pstrągów" jest dość oczywista. Prawie na pewno zamiast narybku pstrąga, zarybiono trocią wędrowną. Czy zrobiono to specjalnie, czy przez pomyłkę, to już inna sprawa. Istnieje dość istotna różnica w cenie narybku tych dwóch form pstrąga potokowego. Napisałem "prawie", ponieważ zawsze jakaś część narybku pstrąga przejawia tendencję do przechodzenia w formę wędrowną, i odwrotnie, zwłaszcza w rzekach pomorskich.