Jerzy Paluch napisał:
Nie możemy nikomu zabraniać uprawiania jakiegokolwiek hobby, poprzez tworzenie zamkniętych elit lub kast. Możemy natomiast wymagać od osób chcących zająć się tym sportem, pewnych utartych zachowań, zwyczajów, gestów. Osoby te, wchodzące w nasze otoczenie, powinny na samym początku zaakceptować reguły obowiązujące od lat w tym sporcie. Sporcie trudnym, wymagającym i przez to niezwykle interesującym.
A może po prostu przestańmy muszkarstwo nazywać sportem?
Czy polowanie jest sportem?
Chyba nie...
Co do idei Krzysztofa - jest ona moim zdaniem jak najbardziej słuszna. Nie do końca zgadzam się z niektórymi z pomysłów, a Krzysztofie, wybacz, było ich tyle że nie mam siły pisać posta na dwie strony, ale ogólna idea jest słuszna.
Największym problemem dla wędkarstwa jest to ze się ono "należy", coś jak zbieranie grzybów.
Sama idea stażu kandydackiego, jest tym, co mogło by nas uratować, gdybyśmy mieli odpowiednich ludzi i siły na zmiany. Ale proszę, niech to nie będą "sportowcy uczący jak ryby łowić", tylko niech to będą ludzie którzy pokażą, ile wysiłku wymaga stworzenie łowiska, zrobienie inkubatorów, ochrona, przygotowanie tarlisk, zarybienie. Jak łatwo to wszystko zniszczyć - lata pracy, bezmyślnym wjechaniem koparką czy puszczeniem wody z zapory.
Po takim stażu chyba tylko najbardziej gruboskórni chcieli by zberetować pstrąga, po 2 latach biegania przy tym wcześniej. Na naukę łowienia, jako dużo mniej wazną od rzeczy wyżej wymienionych, będzie czas później i od tego są szkółki muchowe, by ktoś chcący nauczyć się TECHNIKI mógł tego nauczyć się właśnie tam.
Dużym plusem byłby też spadek liczebności wędkarzy nad wodą - zostaliby tylko ci którym naprawdę zależy, opiekujący się rzeką, dzięki czemu mogła by udźwignąć ich presję. Nie okłamujmy się nawzajem, ze wzrost liczby wędkarzy nad wodami wychodzi im na dobre. Na wielu wodach "dzikich" dawno temu minęliśmy moment, gdzie były one satysfakcjonujące dla wędkarzy, głównie z powodu olbrzymiej presji.
Ja na PZŁ patrzę z zazdrością - jak skutecznie działają, jak silne mają lobby i... jak mało ich jest. Rozsądnie rozplanowane limity do polowań (w sensie terenu). Nie ma opcji ze z koła pod Krakowem jedziemy sobie na tereny koła nad Dunajcem, płacimy 20pln i polujemy.
To wszystko byłoby możliwe, gdyby wodami nie opiekował się scentralizowany moloch, mający zgoła rozbiezne z naszymi interesy, podlegający z operatami pod RZGW, będące jednocześnie główną siłą destrukcyjną nad naszymi wodami, odpowiedzialną za melioracje, zniszczenia i zapory.
Gdyby wody należały do klubów, kluby podlegałyby równolegle z RZGW pod ministerstwo ochrony środowiska wyglądało by to całkiem inaczej. Nie musielibyśmy, żeby połowić jak ludzie opuszczać granic Rzeczpospolitej.
PZW - oczywiście jest tworem potrzebnym, ale raczej jako federacja niezależnych klubów wędkarskich, kilku poziomowa (pomysł Jerzego Kowalskiego - klub opiekuje się rzeką lub odcinkiem rzeki, federacja klubów zlewnią i idzie to drabinką wyżej) jest chyba jedyną alternatywą, umożliwiająca sprawne działanie. System naturalny, w miarę logiczny, w przeciwieństwie do obecnego podziału na rejony, gdzie wystarczy przejechać dopływ i łowić w innym okręgu, na pustyni lub w eldorado
I o dziwo podobne zasady działają w Europie i mają się dobrze. Choćby Słowenia - też państwo dotknięte komunizmem, wojną domową - ogólnie historia dostarczyła im wymówek tyle, ze z naszą Polską naturą moglibyśmy kolejne 50 lat leżeć do góry brzuchami i palcami wskazywać winnych (oczywiście innych).
A jednak im się udało. Nie należysz do klubu - płacisz słono za licencję, tyle ile opiekun DANEGO ODCINKA UWAŻA ZA STOSOWNE. Za drogo - jedziesz gdzie indziej. Dostać się do klubu - dwuroczny staż kandydacki. Rozpatrywanie wniosków - w listopadzie. Dwa lata wnoszenia opłat, pracy dla danej drużyny (minimum to chyba 50h rocznie) NIE ZALEŻNIE od sprawności, wieku, posiadanych odznaczeń i zrzeszeń w innych krajach. Nawet jak nie ma się obu nóg, to znajda możliwość jakiejś pracy dla drużyny. Każdy stażysta ma swojego opiekuna, który za niego odpowiada i zdaje raporty z zachowania, wywiązywania się z prac etc. W zamian za opłaty i pracę - stażysta ma prawo łowić (o ile pamiętam, bo sprawdzałem to jakiś czas temu) 3 razy w roku, pod okiem opiekuna!!! 2x na wodach stojących i raz na górskich! Chce łowić więcej - płaci jak każdy nie będący w klubie (a też i opłaty klubowe nie sa tak symboliczne i śmieszne jak w PL). Po dwóch latach stażu klub zbiera się i zastanawia, czy kandydat jest "godzien" wstąpienia do klubu - zdarzają się ponoć odmowy! Da się? da, trzeba tylko chcieć.
Odpadł by od razu problem braku rąk do pracy i ludzi zainteresowanych tylko "przyjechaniem na gotowe" na wody klubu czy Przyjaciół.
Podobnie z opłatami, tak długo jak będą one tak śmiesznie niskie, g... będzie można zrobić.
Rok łowienia za 250pln? mniej niż złotówka dziennie. Kraków drogi, rok za 350pln, dalej mniej niż złotówka dziennie.
W pierwszym sezonie bycie a Przyjaciołach Raby i wtedy też w Szreniawy mój stosunek dni łowiących do dni pracujących nad wodą wynosił ok 1:1,5, z przewagą pracy. w zeszłym roku z powodu powodzi i wyłączenia z łowienia to ok 8:1.
Niestety, ale właśnie popularność i "szerokie masy" zaprowadziło wędkarstwo do tej czarnej d... w której jest obecnie. Choćby dlatego, ze na jednego Pana Jeleńskiego czy Koniecznego przypada parę tysięcy (jak nie kilkadziesiąt) chłopców w klapkach, z reklamówką rybek w garści i gruntówką pod pachą... A że mamy demokrację, więc każdy głos jest równoważny. Więc i wpływ na decyzję 100 grunciarzy ma 10 krotnie większy niż 10 muszkarzy, z których i tak dwóch interesuje jedynie ściganctwo, 3 patrzy na świat spode łba i zaszywa się w gąszczu nie chcąc widzieć nikogo, 3 łowi tylko na nimfę a 2 chciałoby coś może zrobić, ale nie wiedzą jak