Emocje najwyraźniej opadły i bardzo dobrze. Można więc pokusić się o drobne podsumowanie dyskusji. Teoretycznie dotyczyła ona troci, ale jak się okazało zdominowała ją ogólna jatka pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami no kill czy też C&R bo jak słusznie ktoś zauważył pojęcia te nie są do końca tożsame. Chociaż czasami trudno, wypada przynajmniej postarać się zrozumieć rację każdej ze stron. Zwolennicy zabierania ryb przynajmniej głoszą, choć nie wiem na ile jest to szczere, że zgadzają się na większe ograniczenia ale nigdy nie na całkowity zakaz zabierania ryb. Twierdzą, że wystarczy umiar. Z tego co widać ów umiar jest do zaakceptowania przez znaczną część zwolenników puszczania ryb. Niestety pojęcie umiaru jest bardzo względne. Niestety katastrofalny stan ryb czy to pstrągów, troci czy lipieni już sam narzuca nam umiar. Owszem, ktoś powie, byłem 30 razy na pstrągach i zabrałem tylko 15. Ktoś pomyśli, gość zachował umiar, bo przecież mógł zabrać zgodnie z regulaminem 90 ryb. Inaczej jednak wygląda to jeśli okaże się, że ów wędkarz zabrał 15 ryb, bo w ciągu tych 30 wyjazdów tyle złowił. W efekcie zabrał 100 proc złowionych wymiarowych ryb. Gdzie tu umiar? Obawiam się, że tak jest niestety w wielu przypadkach.
Szczerze mówiąc, mimo iż się spieram najbardziej jestem w stanie zrozumieć postawę Igo. Nie kryje się z tym, że dla niego wędkarstwo to adrenalina związana z łowami, z chęcią przechytrzenia, pokonania i na koniec zjedzenia ryby. Co prawda niestety poniesiony emocjami przytacza najbardziej bzdurny argument o sadyzmie puszczających ryby. Czasami się zapętla twierdząc, że jest w stanie zaakceptować podniesienie wymiaru troci do 60 cm i limitu jednej sztuki rocznie. Sam bowiem twierdził kilka postów wcześniej, że po złowieniu kompletu wymiarowych ryb kończy łowienie. Co jeśli limit 1 trotki rocznie wyczerpie pierwszego dnia sezonu? Nie będzie więcej chodził na troć? Bardzo fajna jest postawa "kwasika", który co prawda bierze trocie, ale jest w stanie pogodzić się z ich całkowitą ochroną.
Wędkarstwo niezwykle ewoluuje pod względem sprzętu, metod połowu ale niestety najtrudniej zmienić mentalność i podejście do wędkarstwa. Celem nadrzędnym nie jest samo złowienie ryby, ale efekt finalny w postaci ryby skwierczącej na patelni. Nikt nie jest idiotą, żeby czepiać się wędkarzy, którzy zabiorą rybę, rozpalą ognisko i zjedzą ją nad wodą przyjemnie przy tym gawędzą popijając browarka czy też okowitę. To jest również część wędkarstwa dla mnie przynajmniej tak samo istotna jak i samo łowienie. To zresztą nie musi być brzeg rzeki ale choćby pokój na kwaterze. Ale sądzę, że właśnie tacy wędkarze zaakceptowaliby zakaz zabierania ryb, zastępując ją kiełbaską czy szaszłyczkiem pieczonym nad ogniskiem.
Trudno się dziwić, że gros osób zajmujących się na co dzień ochroną czy gospodarowaniem na danej rzece zalicza się do grona najzagorzalszych zwolenników no kill. Ci ludzie mają świadomość po pierwsze katastrofalnego stanu rzek i ich rybostanu. Po drugie mają świadomość jak wiele pracy potrzeba aby doprowadzić jakąś wodę do w miarę sensownego poziomu. I widzą wreszcie jak niewiele trzeba aby w majestacie prawa w ciągu sezonu chołubiona przez nich rzeczka stała się ponownie pustynią. Dlatego killowcy również powinni postarać się zrozumieć drugą stronę. To nie jest zamach, to nie jest terroryzm, że gospodarze danej wody starają się chronić ją za wszelką cenę. To temat drażliwy, a dyskusje toczą się nie tylko w obrębie kwestii odcinek no kill - kill. Dyskutuje się dlaczego odcinki no kill np są tylko muchowe, a nie pozwala się na nich łowić na tych samych zasadach spinningistom.
Największą jednak rozbieżnością pomiędzy zwolennikami no kill i kill jest pogląd na temat tego, co spowodowało tak fatalny stan naszych wód. Zwolennicy kill nie dopuszczają do siebie myśli, że to wędkarze. Ich zdaniem to kłusownicy, kormorany, wydry, zanieczyszczenia itd. Zwiększyć ochronę, zwiększyć zarybienia i w Polsce będzie eldorado. Niestety nie jest to takie proste. "No killowcy" mają niestety świadomość, że największe spustoszenie dokonują wędkarze. Jednocześnie też mają świadomość, że no kill nie jest receptą na sukces. Ale od czegoś trzeba zacząć.