fly napisał:O
Wieczorem zasiadamy do... kręcenia nimf, Zbyszek polewa, Leszek czuwa, żebym był sprawny, a ja w pospiechu kręcę.
Pamiętam takie zdarzenie. Z Maniksem wylądowaliśmy nad Sanem jakoś na początku listopada. Oprócz lipieni chcieliśmy pochodzić za głowatką. Ciemno robiło się wcześnie. Zimno jak cholera. Siedzimy w śpiworach słuchamy muzyczki, gadamy, kręcimy muszki. Przez ścianę z cienkiej dykty inna czteroosobowa ekipa. Doskonale słyszymy o czym rozmawiają. Jeden z nich tego dnia świetnie połowił, ma jakieś ekstra muszki i oczywiście ma wykonać takie dla kolegów. Ciszę przerywa dość częste: no to zdrówko, za lipienie, za San... Głosy stają się bardziej podniesione. W pewnym momencie wrzask. Ty taki a taki synu, ty specjalnie mi taką zrobiłeś żebym ryb nie złowił. A od... się ode mnie inny głos. Włączają się pozostali. Awantura na całego. Brzęk tłuczonego szkła. - Lać tego gnoja - łomot w ścianę. Za moment tłuczenie szyby. Coś fruwa, znaczy nie ptaszek na pewno ale jakieś krzesło czy taboret bo słychać łamane drewno. Jeszcze większy łomot na korytarzu. Jak się później okazuje jeden pan wyleciał z drzwiami z futryną. Potem cisza. Przyszedł dziadek i poprosił aby opuścili kwaterę. Przespali noc w samochodach. (przyjechali dwoma trabantami) Rano odjechali. Przychodzi do nas dziadek. Idziemy z nim, a tam pokój doszczętnie zdemolowany. A na jedynym ocalałym taborecie leży muszka... Dziadek tak to skomentował: my narzekamy na młodzież, a to panowie nauczyciele...
Pamięć bywa zawodna i szczerze mówiąc nie pamiętam z kim, ale raczej nie z Maniksem mieszkamy innym razem u dziadka. Ten przychodzi i tak się nas wypytuje. Chodzicie tak całymi dniami po rzece i żadnych rybek nie przynosicie. Nie biorą? Tłumaczymy, że biorą ale wypuszczamy, bo nie ma z nimi co robić. Poprosił, czy nie moglibyśmy wziąć dla niego lipienia, bo bardzo dawno nie jadł. Przynieśliśmy mu dwa. Wieczorem przychodzi i zaprasza nas do siebie. Mieszkał w głębi w nowym domu, a stary wynajmował. Wyciągnął flaszeczkę własnej roboty. Na stole stoi mała drewniana beczułka. Otwiera ją, a w niej kiszone rydze. Pierwszy i ostatni raz je jadłem, ale smaku do śmierci nie zapomnę.