Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie uważam się za znawcę tematu, brakuje mi też wykształcenia ichtiologicznego. Nie chcę tutaj nikogo obrażać ale Pańskie doświadczenie, wiedza i autorytet powinny powstrzymywać Pana przed wygłaszaniem tego typu opinii... Argumentacja jaką Pan tu przedstawia jest moim skromnym zdaniem bardzo naciągana. Jeśli mogę przy tej okazji prosić o rozwinięcie tego tematu i wyjaśnienie mi na czym takie rozumowanie się opiera...? Jak Pan wyżej napisał - część ryb w rzece "i tak umiera". Idąc dalej tym tokiem myślowym można powiedzieć, że nie zabieranie jakiejś ilości ryb z wody to marnotrawstwo... Chcę zapytać o które ryby konkretnie Panu chodzi...? Bo jeśli o te, które i tak umierają ze starości to z tego co zdążyłem, w mojej jakże krótkiej karierze wędkarza, się dowiedzieć, są to zazwyczaj ryby grubo przekraczające wymiarem 60cm...Jak już pisałem na wstępie nie czytałem tych mądrych książek, o których Pan wspomniał w swoim poście ale na chłopski rozum to co Pan pisze nie trzyma się kupy. Chodzi mi o to, że skoro przekonuje Pan, że można je zabrać bo i tak ich los jest przesądzony to proszę napisać konkretnie, że chodzi panu o ryby 70cm-owe bo one za chwile i tak umrą(pomijając ich znaczenie rozrodcze, bo skąd ma człowiek wiedzieć, zabijając je, czy w tym roku przystąpią do tarła czy nie....) Idąc dalej tym, jak dla mnie zupełnie niezrozumiałym, tokiem myślowym mogę zadać Panu pytanie: jaką ma Pan pewność, że ryby złowione przez wędkarzy i zabrane na skutek Pańskich zapewnień o braku szkodliwości dla populacji to są akurat te ryby, które "i tak same umrą" a nie najsilniejsze i najbardziej cenne osobniki w danej rzece ?????? Widać po przeczytaniu tysiąca mądrych książek i zbadaniu miliona pstrągów umykają Panu pewne kwestie...
W dużym skrócie. Ustnieją trzy podstawowe rodzaje śmiertelności ryb:
1. Drapieżniki (wydra, norka, zimorodek, czapla, zaskroniec, szczupak, itp. itd). Nie muszę chyba rozwijać.
2. Naturalne - po tarle (wycieńczenie organizmu), choroby, itp. To nie jest tak, że od razu każdy pstrąg może bez problemu dożyć 70 cm. Tak samo nie każdy człowiek osiąga 70 lat. Wielu umiera znacznie wcześniej, nawet gdy wydają się być zdrowi. W przypadku lipienia jest relatywnie wysoka śmiertelność potarłowa. Wiele ryb ginie po 2, 3 lub 4 tarle. Często nie widzimy tych martwych ryb, bo drapieżniki nas ubiegają. Wiele ryb może też zginąć w wyniku wzajemnej konkurencji. Zwłaszcza pstrągi są terytorialne i mogą przegonić konkurencję, która w tej sytuacji będzie musiała zająć mniej dogodne stanowisko (będąc np. bardziej narażonym na presję ze strony drapieżników). Czasem to właśnie sprawa dobrego stanowiska, a nie pokarm, może być czynnikiem limitującym populację.
3. Wędkarskie
a. Smiertelność w wyniku łowienia i zabijania. Nie trzeba komentować.
b. Smiertelność w wyniku łowienia i wypuszczania. To nie jest tak, że 100% wypuszczonych ryb przeżywa (jak chcieliby niektórzy dyskutanci). Jest wiele pozycji w literaturze naukowej, w której wykazano taką śmiertelność. Oscyluje ona ok. 5% (w zależności od gatunku ryby, łowiska, przynęty, itp. może być różna). Każdy kto złowi ok 20 ryb powinien więc mieć świadomość, że z dużym prawdopodobieństwem jedna z nich zdechnie (albo będzie łatwiejszym łupem dla drapieżcy). Ta sama ryba, złowiona przez 20 różnych wędkarzy, ostatniego może już nie przeżyć (rozerwany pysk, haczyk w końcu przebije wrażliwe miejsce, itp.). W wielu wodach spotykałem świeże martwe pstrągi ok. 25 cm długości (najwięcej na Sanie), ewidentnie po przykrym spotkaniu z wędkarzem. Dla mnie to była gratka, bo miałem możliwość zabrania żołądek do analizy (uważni czytelnicy P&L zapewne zauważyli stosowne moje adnotacje). Na Jeziorce też takiego martwego pstrąga raz znalazłem z uszkodzonym pyskiem. Nawet jeśli ryba odpływa więc żywa, nie oznacza, że będzie z nią dobrze. Smierć może nastąpić po kilku godzinach, albo nawet po dniu.
Jeśli więc osoba na łowisko No-Kill przerzuci w ciągu dnia ze 40-50 ryb (większość niewymiarowych), to powinna się zastanowić, czy przypadkiem nie zabija więcej ryb, niż ta osoba, która łowi tylko jedną rybę w ciągu i ją zabiera. To nie jest nieralny scenariusz. Smiem twierdzić, że nawet całkie m realny.
Podobnie już dawno temu wyraziłem pogląd, że przejście na żywą rybę podczas zawodów wcale nie musi prowadzić do mniejszej śmiertelności, niż w przypadku zabijanej ryby. Ponadto, jeśli doliczymy koszt dodatkowych sędziów na zawody No-Kill, to może się okazać, że te pieniądze przeznaczone - zamiast na sędziów - na narybek, mogą przynieść środowisku więcej pożytku. Proszę sobie zrobić prostą kalkukację kosztów i zobaczyć jaki będzie wynik. Może być zdumiewający.
Tyle w dużym skrócie. Jeśli są dalsze pytania, to proszę pytać. Nie jestem ichtiologiem z wykształcenia, więc nie wszystko muszę wiedzieć. Poza łowieniem, znajduję po prostu dużą przyjemność w czytaniu literatury przyrodniczej i w realnym badaniu środowiska (w tym odkrywanie nowych gatunków dla nauki, dla Polski i rzadkich). Jest to dla mnie obecnie nawet większą frajdą niż łowienie. Człowiek się starzeje i chciałby, by kolejne pokolenia nie zarzucały nam, że nie przeciwstawiamy się degradacji środowiska i fatalnej gospodarce.