Tylko się cieszyć, że tyle troci weszło do pomorskich rzek. Parsęta jest teraz chyba niekwestionowaną królową. Fajnie, bo można czytać sprawozdania i oglądać zdjęcia wspaniałych ryb. Mają koledzy swoje wędkarskie "żniwa".
Sezon w Polsce powoli się kończy, a za oceanem powoli rozkręca się. Już od kilku dni dochodziły mnie „niepokojące” wiadomości, że ryby zaczęły wchodzić do rzek. Za bardzo nie wierzyłem, gdyż od 7 dni temperatura jest codziennie ponad 30 st. Celsiusza, a w nocy nie chce spaść poniżej 20. Mamy tu temperatury afrykańskie. Wczoraj jednak znajomy poinformował mnie, że w tym upale złowił 5 łososi, w tym jednego ponad metr. Oczywiście taka wiadomość nie mogła zostać zignorowana i decyzja zapadła o wyjeździe. Budzik nastawiony na 3 rano. Z tego „podniecenia” budzę się o drugiej myśląc, że trzecia i wstaję niepotrzebnie o godzinę wcześniej. Jest jeszcze noc jak staję nad Milwaukee River. W blasku księżyca przez 45 minut staram się zauważyć płynące łososie. Niestety widzę tylko jednego. Czekam na świt i w przez pół godziny staram się coś złapać. Niestety to miejsce nie jest szczęśliwe. Postanawiam zmienić rejon moich połowów. Idąc na parking zauważam, że pracownicy parku zamontowali przy rzece ciekawy „ kubeł -śmietnik” na zbędne dla wędkarzy kawałki żyłek i linek.
Udaję się trzy kilometry wyżej. Jeden z pierwszych rzutów i walnięcie. Na kiju czuć, że to nie będą przelewki. Chwila mocowania i parowóz idzie w dół z prędkością „ światła”. Aby mieć szanse wyjęcia łososia prawie biegiem muszę przejść na druga stronę rzeki. Ryba jest już jest z 50 metrów w dół. W tym czasie mój znajomy też podcina chinooka i on ze swoim biegnie za mną. Jednak na odcinku 100 metrów zatrzymałem łososia i tak zaciekle jak walczył, tak raptownie poddał się. Jest pierwszy w tym sezonie 87 cm chinook samiec.
Wracam na swoje miejsce i mija może kilka minut jak kolejne branie. Tym razem łosoś od razu jak „u-bot” poszedł w dół, a moja 8-ka trzeszczała na złączach. Znowu „karkołomne” przejście przez rzekę , walka w czasie biegu w dół, aby nie poszedł w konary i tak blisko przez 300 metrów. W między czasie linka zahaczyła o kamień, znowu konieczność przejścia przez rzekę. Słowem mordęga z tym chinookiem. Wyjmuję pięknego 93 cm samca.
Jestem tak zgrzany, że po tym holu zdejmuje z siebie całe ubranie. Muszę odpocząć, bo umrę ( zapomniałem wody z samochodu). Chęć łowienia zwycięża i znowu muchy do wody. Chowam się w cieniu, bo na słońcu w woderach nie wytrzymałbym minuty. Jak widać niektórzy w ogóle ich nie zakładali.
Potem następny 88 cm marmurkowy łosoś „przeczołgał” mnie po rzece.
Silne te ryby niemiłosiernie, musiały dopiero co wejść do rzeki. Chwilka połowu bez brań i jest czwarta bestia. Kolejny raz musiałem wykonać 300 metrowy marszobieg, aby czwarty 90 cm samiec był mój.
Ten także dał mi zdrowo w kości. Całe szczęście, że woda nie wysoka i nurt w miarę, bo w innych warunkach tych ryb bym nie wyjął lub trwało by to jeszcze dłużej. Temperatura doskwiera coraz bardziej i nawet cień nie pomaga. Zakładam, że będę do jedenastej, bo potem ugotuje się. Przed samym końcem połowu wyjmuję ostatniego 87 cm samca łososia.
Ten na szczęście poddał się wyjątkowo szybko bez konieczności biegu w dół. Oszołomiony po uwolnieniu nie chciał nawet szybko odpłynąć.
Muszę przyznać, że miałem jeszcze 4 hole ryb, ale zakończyły się one zwycięstwem ryb. Super poranek chociaż wyjątkowych olbrzymów nie było. Coraz poważniej muszę rozważyć zakup mocniejszego sprzętu, bo moje ósemki są chyba za słabe, a ja już nie mam zdrowia tak biegać za zaciętymi rybami.