Nawet się nie spodziewałem, że mój ostatni wędkarski wyjazd będzie ostatnim w jesiennym sezonie. Niestety tak się ułożyło, że nie mogłem więcej pojechać.
Krótkie podsumowanie tej jesieni, bo zima za pasem.
Zacznijmy od połowów nocnych w m. Kenosha.
Wyjęte dwa piękne łososie, zdobyte nowa doświadczenia i tyle. Raczej pozostał niedosyt.
Połowy na rzekach.
Pozytywnie tej jesieni było nad strumykiem Oak Creek, gdzie pierwszy raz w życiu połowiłem tyle i tak rożnych ryb jesienią. Zdarzały się piękne metrowe łososie, ładne steelheady oraz łososie coho. Jak na strumyk o szerokości kilku metrów to super.
Jak co roku nie zawiodła rzeka Root River także obdarowując mnie łososiami królewskimi i pozostałymi łososiowatymi. Może pewien niedosyt z potokami, bo żadnych 70-80 nie wyjąłem. Ale to moja wina, bo rzadko byłem na rybach, a jak już wziął to nie potrafiłem go wyciągnąć. Trochę mało także było łososia coho, ale nie wstrzeliłem się z terminami wyjazdów.
Całkowicie zawiodłem się na Milwaukee River. Zbyt wysoki poziom wody uniemożliwił wędkowanie w tym sezonie. Odbiję w przyszłym roku.
Obowiązki „ rodzinne” nie pozwoliły mi być często na rybach, bo nad rzekami byłem tylko 10 razy wyjmując 68 łososiowatych ( tak obliczenia na szybko), co uznaję za wynik satysfakcjonujący. Wyjątkowo dużo jak na jesień było steelheadów, bo w latach poprzednich trafiał się tylko jeden lub dwa.
I nie ma się co więcej rozpisywać, tylko zacząć mało rybny sezon zimowy.
Dlaczego mało rybny.
Bo jak życie uczy do wiosennego ciągu stelheadów ( oj, tej wiosny było super) wyjazdy wędkarskie będą obfitować tylko w pojedyncze brania potoków i steelhaedów. Pal licho brania, ale żeby chociaż pogoda pozwoliła na kilka wyjazdów, a przy tym poziom wody był odpowiedni.
Takie właśnie okno pogodowe trafiło się wczoraj, bo u nas już prawdziwa zima.
Jadę więc nad Root River „poszukać wędkarskiego szczęścia”, a tak jeszcze zimniej niż na południu.
Sople lodu tworzą się drzewach przy wodospadach,
a w miejscu pewnego dołka z rybami pływają w kółko takie lodowe grzybki.
Tutaj nie połapie.
Schodzę niżej i następny dołek całkowicie pusty.
Postanawiam pojechać troszkę niżej pod mały wodospadzik. Tu zima nawet jakby trochę mniejsza.
Już nie raz „uratował” mi życie. Wchodzę na środek rzeki i rzucam w kipiel. Za trzecim podaniem muchy uderzenie. Trochę zgłupiałem, bo miałem luźną linkę, ale już mam kontrole nad ryba. Woda całkowicie przejrzysta i zobaczyłem grzbiet ryby. Pierwsza myśl, że to piękny brown, lecz wyskok nad wodę ukazał cudownego steelheada. Jak on walczył, skakał, po prostu poezja.
Och zapomniałem.
Przywieziono mi z Polaki nowy podbierak ( największy model Jaxona z krótką rączką), bo choć w tym kraju jest prawie wszystko to Jaxonowski jest chyba najlepszy. Jest tak głęboki, że metrowy łosoś wchodzi na luzie. Robiony pewnie w Chinach, ale to nic.
„Chrzczę” ten podbierak cudownym grubym steelheadem. Trochę „przypaliłem” słońcem brzuszek rybki, ale musicie przyznać, że ładna. Samiczka miała 71 cm.
Dalsze obrzucanie muchami tego miejsca skutkuje zacięciem tutejszego pstrąga źródlanego ( brook trout), który wypluł muchę z pyska i się odpiął.
Schodzę z 500 metrów rzeką ( na tym odcinku nie można chodzić po brzegu-teren prywatny) i po drodze napotykam chyba ostatnie zwłoki śniętego łososia po tarle.
Na bystrzach zacinam następnego steelheda.
Niestety po dłuższej walce ( już widziałem jego piękne zdjęcie-był czerwony) także się spiął. Dalsze wędkowanie nie przyniosło żadnych efektów.
Wracając przy kuble na śmieci ( nad rzeką w parkach wystawione są kubły, które są sukcesywnie czyszczone ) zauważyłem nową tabliczkę. Pewnie któryś z „ naszych” zabrudził kubeł wnętrznościami ryb ( w niektórych miejscach są specjalne stoły do czyszczenia i obierania ryb, z bieżącą wodą-kiedyś zrobię zdjęcie i pokażę) i w ten sposób poinformowali, że w tym parku tak nie wolno.