Słabe w tym roku mam wyniki na spinning, więc dzisiaj na przekór pojechałem pomachać muchą. O świcie jestem nad Root River. Pierwsze miejsce obfituje w same malutkie bassy, nasze okonki i bluegille. Nawet ładne te rybki, nadają się do akwarium, a nie na połowy muchówką klasy 8.
Po około godzinie postanawiam zmienić miejsce i schodzę z 200 metrów w dół, do długiego na kilkanaście metrów dołu. Pomimo mętnej wody widzę w głębi ruszające się cienie. Na wędce pomarańczowa i czarna pijaweczka. Kilkanaście rzutów i szarpnięcie wyrywające muchówkę z ręki. Od razu odjazd na całą długość dołka, zakończony cudownym wyskokiem. To łosoś king, który jest już w rzece i od tego momentu zwany łososiem chinook. Muchy nie widać, głęboko w paszczy, to i hol siłowy. Cała walka odbyła się na przestrzeni dołka. Ryba raz w lewo, raz w prawo na przestrzeni tych kilkunastu metrów. Może 10, a może 15 minut jak ja wyjąłem. Szeroki, piękny samczyk, 91 cm.
Jestem zadowolony, ale co robić trzeba łapać dalej.
Robi się coraz cieplej. Mucha w wodzie i znowu ryba chce mi zabrać wędkę. Przycięcie i wyskok. Samczyk łososia pokazuje się w całej okazałości. Znowu męczarnia w dołku, odjazdy w lewo i prawo. Robię mu kilka zdjęć w czasie holu.
I po około kwadransie wyjmuję drugiego samczyka. Ten węższy, ale za to 92 cm.
Do trzech razy sztuka jak mawiali starzy górale. Puszczam muchy i puszczam i woda mi znowu wynagradza. Torpeda uderza w muchę i po zacięciu odjeżdża mi z dołka w dół. Niestety z 50 metrów linki wysnuwa zanim dobrze się zreflektowałem. Pogoń po kamieniach i jakoś ją przytrzymałem. Raz, czy dwa skoczyła do góry i po kilku mniejszych już odjazdach wyjąłem ją. Tym razem samiczka, najmniejsza bidulka 90 cm.
Przez głowę przeszła mi myśl, że może czwartego do drugiej parki dołapię. I oczywiście po jakimś tam czasie uczepia się następny łosoś na końcu linki.
Ten był chyba najwaleczniejszy, bo musiałem zejść z nim ze 150 metrów, a wyciągną mi nie tylko linkę, ale i trochę podkładu. Ręce już bolały od tego siłowania się, ale 91 cm samczyk wylądował w podbieraku.
Pomyślałem, że trzeba złowić piątego, aby zaliczyć amerykański komplet. I tak się jakoś złożyło, że uczepił się ten piaty. Szeroki i pięknie skaczący. Rozgrzewał mój kołowrotek do czerwoności, aż w pewnym momencie szpula wyleciała. Złapałem ją i w czasie holu i znowu zamontowałem. Musiałem niechcąco ją jakoś zluzować. Ale to nic. Wyjąłem kolejną bestię. Samczyk także 92 cm.
Aby już nie przedłużać pominąłem momenty, kiedy ryby brały i spięły się ( tak było około 10 razy, w tym 3 poszły razem z muchami ) i muszę powiedzieć, że dzień był bardzo wyczerpujący. Pewnie, że nie zawsze tak biorą, ale mam nadzieje, że tak będzie w tym sezonie muchowym często.
Wiem, że troszkę poddenerwowałem niektórych kolegów i pomyśleliście sobie, dlaczego u nas nie ma takich brań i ryb, ale to już chyba inna historia.