Jak mieszka się blisko łatwo powiedzieć, jak jedzie się na rybu 200 km trudniej wykonać. W ciągu przedpołudnia, pokonuję 5 -6 km pół na pół obserwując i łowiąc, nie wydaje mi się w takim przypadku celowe "latanie" po rzece i szukanie , a może tu a może tam.
[/quote]
Fotka tych kwiatków nie z dzisiejszego dnia.
I tak lataliście po rzece a nawet po rzekach.
Ja chętnie pojadę 200 km i połowię za darmochę w sąsiednim okręgu w ramach porozumień. Tylko proszę mi przygotować rybną rzekę, mogą być duże potokowce i duże lipienie. Potem lekko pogrymaszę, że nie przygotowaliście mi konkretnego miejsca i muszę "latać po rzece a może tu a może tam'.
%Tak na poważnie , niewiel Pan zrozumiał z poprzedniego tekstu.
Może ten będzie bardziej czytelny Wpisał: Jerzy K.
20.03.2009.
"Zajrzałem na stronę "Lubelskich Pstrągarzy", na artykuły i na dyskusje. Z jednej strony podziw, z drugiej - wątpliwości ogarniają mnie, kiedy czytam niektóre wypowiedzi. Szczególnie uderza mnie wyobrażenie o łowieniu C&R jako o zupełnie nieszkodliwym elemencie presji wędkarskiej.
Z rybami jest jak w przyrodzie. Kiedy jeden człowiek przejdzie przez trawnik to źdźbła załamią się, ale potem wrócą i odrosną. Ale kiedy setki ludzi przejdzie tą samą trasą to pozostanie po nich goła ziemia, choć nie wyrwą z ziemi ani źdźbła. Tak samo C&R - kiedy łowienie i wypuszczanie dotyczy części populacji albo populacji w krótkim okresie i w ograniczonym zakresie, to szkody mogą być małe. Ale jeżeli ryby długotrwale i powtarzalnie poddawane są stresowi złowienia, to wyginą nawet bez zabierania. W przypadku tak ogromnej dysproporcji między presją a zasobami, jak w lubelskich rzeczkach, jedynym rozwiązaniem wydaje się ograniczenie dostępności do łowiska. Jeżeli ktoś pisze o tym, że nawet 100 wędkarzy łowi jednocześnie to w ciągu 10 dni takiego oblężenia presja wynosi 1000 "wędkarzodni", czyli 1/3 z tego, co w całym sezonie przyjmuje odcinek łowiska na Sanie, który powierzchnią i zasobnością w ryby przewyższa, jak sądzę, wszystkie rzeczki Lubelszczyzny razem wzięte. Zauważcie, proszę, że łowisko na Sanie nie funkcjonuje dobrze tylko za sprawą "no kill", ale w ogromnej mierze dzięki temu, że tylko niewielka grupa wędkarzy może tam łowić jednocześnie.
Problemem, który tu dostrzegam, a który sygnalizowałem też na WCWI, jest zjawisko, które w efekcie prowadzi do tego, że za wszelką cenę chce się utrzymać "zdobycze PRL-u' w postaci nieograniczonego dostępu do łowisk, wykorzystując do tego celu demagogicznie ideologiczną interpretację C&R czy "no kill". W Zamojskich wodach efekt "no kill" jest pośrednio czy w dużej mierze uzyskany w ten sposób, że wędkarze nie łowią w wodach, z których ryb zabierać nie wolno. Takie samo zjawisko obserwowałem w rzekach hiszpańskich w Pirenejach, gdzie na odcinkach "captura e suelta" prawie nikt nie łowił, a odcinki, z których ryby zabierać wolno - przepełnione.
Wiele spraw wymaga rozważenia i przemyślenia w środowisku wedkarzy, są one ogromnie trudne, bo muszą przełamać wielopokoleniowe nawyki i stereotypy kształtowane przez dziesięciolecia. Mam nadzieję, że Wam się to uda.
Pozdrawiam serdecznie